Kim jestem ja, a kim są oni (M)

Posted on Wed 01 February 2017 in literature • 5 min read

Trzy, dwa, jeden, start.
Jeśli ja jestem cyfrą, oni są cyframi.
Jeśli ja jestem słowem, oni są słowami.
Jeśli ja jestem liczbą, to cyfry są pomiędzy.
Jeśli ja jestem kropką, słowa są przede mną.

Zatem zdania takie buduję ze skrajów przeciwieństwa jakie występuje pomiędzy jedynką a nieskończonością. Jedynka może być dowolną liczbą; nieskończoność pozostanie na zawsze nieskończonością, która majaczy zarówno po prawej, jak i po lewej. Inaczej mówiąc: konkretna liczba to wybór, który przywołuje do życia nieskończoną ilość niewyborów. Po lewej i po prawej. Zatem jeśli ja jestem lewą, oni nie są prawą.

Więc niech to będzie tak — jeden, trzy, dwa, start.

Jest sobie gość, który ma imię Tomek, ale na ksywę ma Tukan. A dzieje się tak dlatego, że Tukan ma dość zakrzywiony nos.

Jedną z najwspanialszych cech Tukana jest ta, że należy on do znanego, lecz nie częstego, typu żartownisiów/śmieszków/błazenników. Takich, co to lubią mieć ostatnie zdanie.

To ciężka praca i przyjemnie jest obserwować zmagania zwierzęcia, które podniósłszy rękawice, staje do walki ze słowem o śmiech. I czasem, na przyjęciu, spotyka się takiego błazennika; i czasem jest miło się z nim pośmiać, a czasem wcale, wcale nie. Jednak prawie zawsze chciałoby się do niego podejść i powiedzieć: „Jak to jest, szanowny panie? Takim błazennikiem być, to chyba ciężki kawał chleba? Bo tu tak, na wyciągnięcie dłoni jakoś niby, pan wychyla się, i każdy będzie chciał zapytać czemu tak akurat jest. I moje pytanie chyba także brzmi czy pan o tym wszystkim wie.” Ale nie, ale nie… Nie podchodzi się i nie pyta się; a może dzieje się tak dlatego, że cóż właściwie błazennik taki miałby odpowiedzieć? Czy on myśli o tym jak to jest? A może ludzie są zwyczajnie bardzo różni – my tacy – on taki – i nie ma nie ma nie ma nie ma po co, siebie wzajemnie, pytać dlaczego i skąd, znaleźliśmy się tu, gdzie się widzimy. Może. Nieważne.

O Tukanie piszę dlatego, że przypadkowo, i tylko raz, stałem się jego „zaufanym”. Na chwilę i niespodziewanie. A stało się to pewnej listopadowej nocy, w krótki czas po tym jak poznaliśmy się i stali współlokatorami; dokładnie wtedy, kiedy Tukan wrócił z imprezy. Wcześniej niż się spodziewałem.

Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Musiał to być Tukan i pomyślałem, że skoro wrócił wcześniej (było trochę po dwunastej), to wyjdę i pogadam z nim chwilę. A może nie tak pomyślałem? A może tak pomyślałem, ale naprawdę czułem się zwyczajnie trochę samotny? W ów czas spędzałem wiele samotnych dni – zacząłem studiować na uniwersytecie i podchodziłem do swojego nowego/starego obowiązku rzetelnie – dużo czasu spędzałem w pokoju z kubkiem herbaty, ołówkiem i książką. W każdym razie wyszedłem do niego, a on był w kuchni. Wyglądał normalnie, to znaczy tak, jak zazwyczaj widziałem go wyglądającego. Otwierał szafki i myszkował po kuchni.

— I co tam Tomek? Czemu tak wcześnie? – zapytałem. Mam zwyczaj zwracania się do ludzi po imieniu nawet jeśli znam ich ogólnie przyjęte przezwisko. Nie wiem czemu.
— A tak jakoś… Wiesz gdzie jest cukier? Chcę sobie zrobić herbatę.
— Tak, spoko, wiesz, chyba jest u mnie, przyniosę ci.

Poszedłem po cukier, a kiedy wróciłem Tukan wyjmował z kubka szczura. Na jego twarzy dostrzegłem jednak coś innego — rodzaj głębokiego zamyślenia. Wyglądał jakby nie zdawał sobie sprawy z faktu, że oto wróciłem do kuchni.

— Proszę – powiedziałem stawiając cukiernicę koło Tukanowego kubka. I musiało zapaść owo milczenie, jako wypadkowa człowieka samotnego i człowieka zamyślonego. I pewnie właśnie w skutek tego milczenia, w ciągu którego słodził i mieszał, a ja patrzyłem jak on to robi, Tukan spojrzał w ścianę naprzeciw siebie, potem w okno, aż wreszcie na mnie. I powiedział:
— Co ty właściwie sobie myślisz?
A ja odpowiedziałem: — Nie wiem…

Na co on uśmiechnął się, lecz uśmiechem do samego siebie, do tego czegoś co jest gdzieś w ciele, uśmiechem bez pogardy. A ja wciąż myślałem, czy nie powinienem wyjść.

— Wiesz… Spotkała mnie dzisiaj dziwna sytuacja… Właściwie nie dziwna, dość zwyczajna, ale dla mnie jednak niezrozumiała. Dziwna, no.

Zamiast zapytać jaka, nacisnąłem guzik na czajniku, który odpowiada za to, że woda zaczyna się podgrzewać, a w końcu gotować. Tukan nie patrzył wtedy na mnie.

— Hm… Wiesz… Tam na tej imprezie była jedna dziewczyna i ona miała wytatuowaną liczbę dwadzieścia trzy na ramieniu. Dlatego, że zrobiła to sobie w dwudzieste trzecie urodziny, ale to wyszło już później. W każdym razie… Wyszła taka sytuacja, że jak ja się wkleiłem do jakiegoś kręgu, to ona tam była i jak ja przyszedłem to oni właśnie kończyli o czymś rozmawiać. No i wiesz jak to jest… Wtedy robi się cicho i głupio. I, nie wiem czemu, ale ja zawsze staram się wtedy powiedzieć jakiś dowcip, bo to jest zawsze miło. Tak wiesz… na przełamanie lodów, czy coś… Nie wiem kurwa po co. Bo to działa zwyczajnie. Jak się ludzie śmieją, to się nie nudzą. Nie wiem. W każdym razie powiedziałem jej: „przepraszam, a skąd masz taki wolnościowy tatuaż?” A ona spojrzała na mnie jak na idiotę i powiedziała, że ten tatuaż zrobiła sobie na dwudzieste trzecie urodziny. I wiesz… Bo w tym jej spojrzeniu było coś takiego… Jakby, że, coś takiego jak strach. Tak, tam był strach. Że ja dla niej byłem głupi, ale aż tak, że i straszny… A mi jedynie chodziło, o to, że wiesz… teraz masz czasem cyfry obok siebie, które wyglądają jak liczby, ale czytasz to jakby były cyfry. Na przykład jak masz, że coś jest „for free” to piszą czterdzieści trzy. W reklamach, czy kurwa gdzieś.
I w sumie myślę sobie, że w ogóle ten żart był dość kiepski, bo to „wolnościowy” to jest kurczę brzydkie słowo, ale jednak myślę, że zrozumiały. A ten strach w jej oczach, to dla mnie to było jakby to – że ona nie rozumie, co ja miałem na myśli, co ja jej chciałem powiedzieć!

A mówił to jakoś tak dziwacznie szczerze – jakby mnie tam mogło nie być, do siebie na głos, temu samemu w okno, któremu mówimy „Au”. I było w tym coś bardzo wzruszającego. I powiedziałem cicho:
— Rozumiem. I co?
— I nie rozumiem dlaczego tak się dzieje. Bo ten jej wzrok to dla mnie był wielki ciężar. Poczułem się na chwilę jak nie człowiek. A to tylko dla tego, że ona nie zrozumiała mojego głupiego dowcipu.
— Rozumiem.

A w nocy przyśnił mi się człowiek, który jadł i pił i śmiał się i płakał. I opowiadał współbiesiadnikom o swoich podróżach. O tym, co widział i słyszał i czuł i robił. I dokąd szedł. I w pewnym momencie tego snu, on się spojrzał na mnie. I usłyszałem tak: start, dwa, trzy raz.

10.2012